— To prawda, ale myśléć o niej potrzeba. Ja dla was obydwóch będę opiekunem i przyszłość wam zabezpieczę, tak, że będziecie miały choćby nawet po mojej śmierci, byt skromny, ale niezależny. Będzie tu więc pomoc wzajemna. Ja od pani nie wymagam miłości, proszę tylko o szacunek, zaufanie i przyjaźń; zostań pani moją żoną.
— Dlaczego pan do mnie z tą propozycyą przychodzi? Czyżby pan nie znalazł innej osoby...
— Nie.
— Jakto?
— Nie znalazłbym z tego powodu, że nie myślałem szukać. Przyszedłem do pani, ponieważ panią znam, ponieważ umiałaś zjednać sobie miłość moich dziatek. Byłaś dobrą opiekunką mej nieboszczki, z poświęceniem pełniłaś przy niej obowiązek siostry miłosierdzia, masz uczciwe zasady, prawy charakter, więc dlatego przychodzę do pani.
Panna Franciszka milczała.
— Dlaczego pani nie chcesz mi odpowiedziéć?
— Bo... doprawdy... ja sama nie wiem.
— Mów pani otwarcie, co stoi na przeszkodzie?
— Panie, propozycya którą mi pan robi, dla dziewczyny tak biednej jak ja, to los, tembardziej że w słowach pańskich jest tyle delikatności... tyle dobroci. Ja to umiem cenić, ja pana zawsze szanowałam i szanuję teraz więcej jeszcze, ale ręką swoją rozporządzać nie mogę.
Uśmiechnął się łagodnie.
— Znam pani przeszłość, panno Franciszko, lepiej niż ci się zdaje... komu dotrzymujesz słowa? Cieniowi biednego marzyciela, który jak liść przez wicher porwany...
— Cieniowi? co pan mówi! Więc on nie żyje? Boże! Boże!... zkąd pan miałeś wiadomość?
— Niestety, pani, nic o nim nie wiadomo. Zresztą czy żyje, czy nie żyje, dla pani wszystko to jedno, przecież tu powrócić nie może.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.