rozumu. W każdym razie powinszować jej można, ma szczęście bo ma...
— Jak to pani rozumie?
— Pani droga! obejrzyj się tylko dokoła, pomyśl co to za czas! Po tych nieszczęściach przejściach okropnych, najpiękniejsze panny się starzeją, młodzieży nie ma, utrzymać się trudno.
— To prawda.
— Mogłabym wymienić setki, tysiące panienek ładnych, wykształconych, poczciwych. Cóż je czeka? Osiądą na koszu i będą, jak to powiadają, siały rutkę, bo któż je weźmie! Choćby niedaleko szukając moja córeczka. Zimno mi się robi, gdy pomyślę o jej losie.
— Nie trzeba tracić nadziei.
— Tak się to pani zdaje. Nie każdy ma szczęście; Frania ma, moja córeczka nic a nic. Wprawdzie młoda jeszcze...
— W wieku Frani.
— Może nawet i trochę młodsza, a tymczasem, czy pani da wiarę, dotychczas nie miała ani jednego konkurenta.
— Jednak sama pani wspominała przed rokiem...
— Boże! Czyż to konkurent, trzydzieści dni na miesiąc pensyi, to nie to co pani kochanej zięć, obywatel ziemski, właściciel dóbr, to zupełnie a zupełnie co innego.
— Przecież jeszcze nie zięć.
— Po słowie to już tak jak zięć, tembardziej że oto jak słyszę, już w przyszłą niedzielę pierwsza zapowiedź będzie.
— To niczego nie dowodzi.
— Żartujesz pani, czy co?
— Nie żartuję. Przecież i od ołtarza się rozchodzą.
Pani Kowalska zerwała się z krzesła.
— Jezus, Marya! co też pani mówi! Jeszcze, broń Boże, w złą godzinę...
Panna Franciszka zajęła się szyciem skromnej swej wyprawki, na którą pieniądze dał narzeczony, a dał je w sposób tak delikatny i nieupakarzający, że pani Janowa nie mogła się od przyjęcia wymówić.
Czas zbiegał szybko na czynieniu różnych sprawuuków i zakupów, termin ślubu zbliżał się.
Na trzy dni przed uroczystością weselną, Zarębski stawił się w mieszkaniu pani Janowej.
Blady był jakiś i nie swój.
Wszedłszy, przysunął krzesełko do stołu, usiadł i przez chwilę nic nie mówiąc z trudnością oddychał.
— Czy pan nie chory? — spytała Frania.
— Chory nie, ale czuję się zmęczonym. Chodziłem dużo i po schodach, a co prawda, nie jestem do schodów przyzwyczajony.
— Możeby po doktora posłać?
— Nic, to przejdzie. Jeżeli łaska niech mi pani każe dać szklankę zimnej wody.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.