— O dziennikarzu! ozwie się Grabiński,
O moralisto od siedmiu boleści,
Coś w stylu ciężki, jako kamień młyński!
Jeszcze nam w uszach brzmią wasze powieści,
Odziane w płaszczyk moralności chińskiej,
O operetkach trochę pieprznej treści...
Czy nasza wina, że w ryzach bibuły
Na Offenbacha krzyczeliście wściekle,
Jak Bernardyni albo Kameduły...
Choć gardłujecie bez przerwy zaciekle,
Chociaż was nasze operetki truły,
Będziecie wszyscy z nami razem w piekle.
Czy myśmy winni...“ lecz w tem przerwał mowę,
Zbladł tak jak ściana, zadrżały mu nogi,
I przestraszony chwycił się za głowę.
Przeleciał szatan, krzycząc na bok! z drogi;
Potem milczenie zaległo grobowe,
Aż sam zadrżałem z bojaźni i trwogi...
Bom ujrzał widok, jakich tu na ziemi,
Nie spotkasz choćbyś sypał bankocetle:
Przecudnie zdobną barwy tęczowemi:
Siedmiu szatanów przyniosło basetlę,
Która dudniła głosy przecudnemi...
I smyk żelazny, i szurby i petle...
Naraz się wzniosły potępieńców żale,
Z których się piekło złośliwie urąga,
Albo co gorzej, nie słucha ich wcale...