Patrzę, aż Szatan za pomocą drąga,
I wielkiej windy na żelaznym wale,
Mych dyrektorów na basetlę... wciąga...
Jako wirtuoz wchodząc na estradę,
Nastraja skrzypce do tonu tymczasem,
Zanim mistrzowską zagra serenadę.
Jako ów szatan z trzaskiem i hałasem,
Wyciągał ciała dyrektorów blade,
Brzęcząc jak kwintą altówką i basem,
Tak wyciągnięci na basie, jak druty,
Leżeli zacni nasi dyrektorzy,
A szatan z ciał ich wydobywał nuty.
W tem drugi szatan jakieś drzwi otworzy,
A z nich wystąpił duchów szereg suty,
Co są do pląsów ochoczy i skorzy.
Sam mistrz Offenbach wskoczył na estradę,
Jaskrawe lampy zapalony w koło —
I potępieńców spędzono gromadę;
Offenbach spojrzał raźnie i wesoło,
I jął wycinać dzielną galopadę,
A wieniec z ognia ozdabiał mu czoło.
Grał zaś z Heleny i z przedziwnym szykiem,
Nowe melodje komponował czasem,
Po dyrektorskich szatach ciągnąc smykiem.
Gdy dotknąTekł sla, ten brząknął z hałasem,
Trapszo zaś piszczał kontraltowym krzykiem,
A Ratajewicz odzywał się basem.