Lecz z góry dał się słyszeć głos Jubala:
„Tyś się starego wstydził testamentu
Więc ja od ciebie stać dziś muszę zdala.“
Obok na długiéj, bardzo długiej ławie
Szereg dusz owych został osadzony
Co pracowały ku ludzkiej zabawie.
Każdy z tych duchów był jakby uśpiony,
Kiwał się, ziewał i upadał prawie,
Czytając swoje własne feljetony.
Dalej, jak gdyby na miejskim bazarze,
W strojach przekupek siedzieli uczeni,
W ogromnych czepcach kryjąc męzkie twarze.
Ładnie im było przy wiązkach zieleni, —
A wszyscy owi pióra dygnitarze
Z wściekłemi giesty klęli jak szaleni.
Na te ich wrzaski, mistrz mój się pospiesza,
I kawał waty w mądre uszy wtyka,
Tak strasznie wrzeszczy potępiona rzesza.
Już mu obrzydła ta wściekła muzyka,
W któréj się głupstwo z grubijaństwem miesza,
A co się razem zowie... polemika...
Okropny widok... ujrzeliśmy dalej,
Co przeszedł wszystkie piekielne widoki
I wszystek ogień, którym piekło pali.
Duch jakiś czarny z brodą, wściekłooki,
Gryzł innych duchów zębami ze stali,
A sam ze śmiechu trzymał się za boki.
„Ha! pozazdrośćcie, wrzasnął, mej kolacji!
Bo jest obfita i piekielnie tłusta...
To towarzystwa własnej adoracji.
Bez nich — ta jama byłaby mi pusta;
Dziś im oddaję hołd mej admiracji,
Mózgiem z ich czaszek napełniając usta.
Ten mały, pulchny, — to był redaktorem,
Co całe życie wciąż wojował ze mną,
Gdy oni wszyscy poszli jego torem,
Każdy z nich złość swą wywierał nikczemną,
A gdym ja światu mądrość sypał worem,
On nieustannie doły rył podemną.
Ten zaś, którego otoczyły panie,
Zgraja zalotnic, rozpustne heterki...
Ja sam chwaliłem mu pierwsze wydanie, —
Lecz dziś ja mszczę się mojej poniewierki,
Bo odkąd on mi sprawił tęgie lanie,
Stałem się smutny, ciemny nakształt ścierki.“
Rzekł, a nakoniec lipskiego doktora
Począł lżyć słowem nietajonej złości,
I piekielnego szpilkami ozora
Kaleczył skórę i dojmał do kości.
„Oto masz obiad pożegnalny wczora,
Bogdajbyś po nim dostał niestrawności.“
To rzekł i usta rozwarłszy szeroko
Do dawnej uczty wziął się z werwą wściekłą,
Okropnie krwawe wywracając oko.
Wnętrze jaskini znowuż krwią ociekło,
A mistrz mój spojrzał i westchnął głęboko,
Wziął mnie za rękę i opuścił piekło.