Strona:Klemens Junosza - Piekło.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.
PIEKŁO.
(Bardzo wolny przekład z Dantego).


„Ma dimmi chi tu sei, grasso sfondato,
Che godi della pancia piena,
Mi meraviglio se non t’han bucato?
Ed egli a me: — la helia Varsavia è piena,
Di molti golosi ed altri sudetti,
Che menaron con te vita serena.“
Ingordo Ciacco. — Cant. VI.
(parodia).

II.

Gdy mistrz piekielnym zmęczony spacerem,
Zajadał z chrzanem kiełbaski parowe,
Benedyktyńskim racząc się likierem,

Jam mu cygaro dał ośmiogroszowe,
Prosząc, by zechciał mówić z Lucyperem,
I wziął od niego karty wizytowe.

Wkrótce mistrz wrócił — przyniosłszy bilety,
I dwie kosmate sławuckie opończe,
Co nam od zimna miały przykryć grzbiety;

Wziąwszy tłomoczki i kije obrończe,
Wsiedliśmy oba na końskie szkielety,
Tak szybkie w biegu, jako charty gończe...

Jadąc po drodze wśród okropnej grudy,
Bardzo podobnej do Radomskiej szossy,
Dziwneśmy wszędy spotykali cudy;

Cerber pies straszny, kudłaty i rudy,
Z trzech paszczęk szczekał troistemi głosy,
Aż mistrz nań krzyknął: a pójdziesz do budy!

Na groźny rozkaz wystraszony psisko,
Zemknął jak zmyty, warcząc tylko głucho,
Gdyśmy tuż obok przejeżdżali blisko.

Widać się przeląkł, że będzie z nim krucho,
Podkulił ogon, i siadł w legowisko,
Strasznemi szpony, drapiąc się za ucho...

Tuśmy wraz z mistrzem wstrzymali wierzchowce,
I zeszli z siodeł, aż po kostki w błoto,
Gdzie duchy leżąc, beczały jak owce.

Szedłem tą dróżkę nie z wielką ochotą,
Lecz wiodła ona przez takie manowce,
Żeśmy musieli przebyć ją piechotą...

Gdyśmy stanęli przed nowemi wroty,
Mistrz mój powiedział: włóż-że okulary,
Bo światło słabe we wnętrzu tej groty...

Tutaj smakosze mają miejsce kary,
Za to że w knajpach spędzili żywoty,
I w sokach winnych nie zaznali miary.

Weszliśmy — zimno na wspomnienie trzęsie,
Jakie tam wichry straszliwe i grady,
Takiej wielkości jako jaje gęsie.

Wyje z rozpaczy chór tłuściochów blady,
A grad okropny na ich pulchnem mięsie,
Swych pocałunków pozostawia ślady. —

Jeden z nich tylko był bardzo wybladły,
Zacierał ręce, i kaszląc wciąż wzdychał,
Jako spekulant, kiedy listy spadły.

Gdy na nas spojrzał, gorzko się uśmiechał,
I rzekł nam: — „dusze! coście się tu wkradły,
Chciejcie mnie poznać — to ja... a to Michał.

Jam miał w Warszawie korzenny handelek,
Tuż obok domu, gdzie się Kurjer tłoczy,
A życię miałem słodkie jak karmelek.