od wielkich krawców warszawskich. Jak ja na to patrzę, to się tylko śmieję, bo ja wiem, że ta elegancya, ta parada musi przyjść do mnie. Warszawa jest Warszawa, a Icek jest tylko Icek, ale jeszcze nie było zdarzenia, żeby robotę Icka odsyłał kto warszawskim krawcom do poprawiania, a tymczasem Icek ciągle warszawską robotę reperuje.
Naprzykład doktór taki elegant, taki purytz, kilka razy do roku posyła po mnie. To trzeba odświeżyć, tamto przenicować, trzecie wziąść pod żelazko. Ja przy takiej okazyi zaraz krój poprawię. Doktór kręci głową, powiada: Icek, na tem znać zaraz twoją rękę! Udaje, że się gniewa, ale ja wiem, że naprawdę to on cieszy się i rozumie, że dopiero, po mojej przeróbce, podobny jest do prawdziwego eleganta.
On chwali warszawskich krawców, a na mnie powiada, że jestem fuszer. Mnie się zdaje, że on tak tylko żartuje, a myśli zupełnie co innego... Warszawski krawiec nic mądrego nie robi — do jego fachu wcale niepotrzebna jest głowa. On bierze tylko kawał świeżego materyału, kroi z niego dajmy na to surdut i oddaje czeladnikom do uszycia. Czy to sztuka jest? Czy to mądrość jest? Czy majsterstwo?
On robi nowe z nowego i pyszni się, że wielki mechanik! To stolarz zrobi stół z desek i piekarz bułkę z mąki... ale ja, ja co innego zupełnie. Ja robię ze starego nowe, z używanego świeże, z łachów elegancyę. To co było noszone na jedną stronę, ja potrafię wywrócić na drugą stronę, a jak się druga zniszczy, to ja mogę znowuż apelować do pierwszej. Ile razy miałem takie zdarzenie! Ja, w moim fachu, obywam się zupełnie bez łokciowego towaru i na co zbogacać fabrykantów i kupców.
Kto chce mieć frak, ja mu zrobię frak, całkiem nowy ze starego tużurka; chce mieć tużurek, owszem, niech przyniesie sakpalto będzie miał z niego tużurek; chce paradować w nowym paltocie — owszem niech da używany płaszcz, albo burkę, albo salopę — będzie paradował. Daj mi Boże tyle zdrowia, ile ja już zrobiłem nowych rzeczy ze starzyzny, ile wywróciłem ubrania na drugą stronę i na trzecią stronę i ile resztek sprzedałem memu szwagrowi Mośkowi na czapki. Mój szwagier wielki czapnik jest. Mnie się trafiło kupić raz takie portyery żółte, co nad drzwiami wisiały, poprostu firanki... Wiecie państwo co ja z nich zrobiłem? Najmodniejsze kamizelki! Na te eleganckie miałem dużo amatorów, kupowali i dobrze płacili, bo to były bardzo rarytne kamizelki.
Do takiej roboty trzeba głowy — trzeba mieć pomyślenie i dobry gang w mózgu i robić kombinacye kredą i nożyczkami, gdzie brakuje dosztukować, dobrać kawałek, żeby akuratnie pasował, żeby, chociaż nie takiego samego koloru, mógłby jednak być podobnego koloru. To jest nie łatwy interes, nie każdy to potrafi. Ja z dużego zrobię małe, z bardzo starego całkiem nowe, z pacanowskiego paryskie, z paryskiego też pacanowskie.
Hrabia ten, któremu przerabiałem szlafrok, mówi, że ja jestem wielki krawiec i gdy się jemu ten szlafrok znów podrze, on go nie poszle do Warszawy do reparacyi — tylko do Icka.
Strona:Klemens Junosza - Pierwszy krawiec.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.