Strona:Klemens Junosza - Po latach.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

chłopcem, pani wówczas liczyłaś zaledwie lat szesnaście. Byłaś istotnie jak pączek róży uśmiechający się do światła, do słońca, do życia... i ja wtenczas w wyobraźni młodzieńczéj tworzyłem sobie najpiękniejsze obrazy. Świat wydawał mi się rajem, ludzie aniołami; zachwycały mnie blaski słoneczne, zieleń drzew, szmery wód i śpiew ptasząt. W duszy méj coś grało... gotów byłem snuć z siebie pieśni, jak pająk przędzę, i z temi pieśniami snuć zarazem najpiękniejsze uczucia... Budziłem się wówczas podwójnie: i jako człowiek i jako artysta. Cudowna harmonia linij i barw w przyrodzie upajała mnie, zachwycała... nieraz chwytałem ołówek, aby te cuda przenosić na papier, i płakałem jak dziecko, gdym nie mógł podołać zadaniu. Serce moje potrzebowało wówczas drugiego serca, dusza bratniéj duszy, marzenia stwarzały ideał... i ten właśnie ideał dostrzegłem w tobie, panno Anno... Z jakąż nieśmiałością ująłem cię po raz pierwszy za rękę... to dotknięcie miękkiéj, jak atłas gładkiéj rączki, wstrząsnęło mnie jak iskra elektryczna... Myśli wszystkie, marzenia, dusza cała zwróciła się ku tobie i zdawało mi się wtedy, że świat z jego posad wyważę, byle tylko na twoję miłość zasłużyć... A późniéj, gdy z ust twych usłyszałem wyznanie, że nie jestem ci obojętnym, gdy powiedziałaś mi, że serce twoje do mnie należy, byłem już najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi... Panno Anno, czy przypominasz sobie ten wieczór sierpniowy, cichy, pogodny... ten wieczór, gdyśmy się zeszli niespodziewanie nad brzegiem rzeki przerzynającéj nasz ogród... pamiętasz pani ten brzeg... dzikie róże rosły na nim, jerzyny i ciernie kolące... Byliśmy wówczas sami pod jasném sklepieniem niebios, naszym szeptom wtórowało jakieś szare ptaszę kwilące smętnie na gałęzi... wtenczas po raz pierwszy nazwałem cię po imieniu...
— O! nie mów pan o tém, proszę, nie wspominaj tych chwil... to było szaleństwem.
— Co pani szaleństwem nazywasz? niewinny pocałunek dwojga dzieci? bo myśmy jeszcze wówczas dziećmi byli prawie...
— Nie mów pan o tém, proszę; to sen, który przeszedł już i nie wróci, marzenie rozwiane jak owa mgła, która się tam daleko ponad łąkami snuje...
— A czy wiesz pani kto rozwiał tę mgłę, czy znasz dalszą historyę sierpniowego wieczoru?