jak to będzie wyglądało? Co sobie Leon pomyśli? Zresztą ja, gdybym była w tém położeniu, nie uciekałabym wcale; bo jeżeli on względem cioci zawinił, to właśnie należałoby przyjąć go zimno, obojętnie, z lodowatym chłodem; dać mu poznać, że jest zupełnie obcym, że nie wywiera już żadnego wrażenia...
— O! tak... tak... masz słuszność... to są rzeczy już zapomniane, dawno pogrzebane; pan Ksawery obchodzi mnie tyle, ile śnieg zeszłoroczny, ale... ale pozwól mi, Róziu, odjechać pomimo tego.
— Ciociu, ciociu! ty go jeszcze kochasz, jak widzę...
— Ja? ja go mam kochać? Dziwne przypuszczenia... ja go wcale, wcale ani trochę nie kocham, ja go nie chcę nawet widziéć zupełnie.
— Tém gorzéj, ciociu; nienawidzisz go, jak uważam...
— Także nie... to byłoby zawiele honoru... nie kocham i nie nienawidzę... ale odjeżdżam. Pośpiesz, moja Róziu, proszę cię, czas biegnie... a jeżeli zechcesz kiedy dowiedziéć się o historyi mojéj znajomości z tym panem, to ci przy sposobności opowiem.
— Jesteś niewzruszoną, jak widzę, moja ciociu, lecz cóż mam robić? Stanie się według woli twojéj. Sama pójdę wydać rozporządzenia i pozwolę ci odjechać, kiedy nie może być inaczéj. Chodź, Janinko, z mamusią — rzekła, biorąc dziecko za rękę.
Kiedy pani Róża wyszła z pokoju, osoba, którą tytułowano ciotką, została sama.
— Kiedy inaczéj być nie może — rzekła półgłosem do siebie. — Nie, stanowczo nie może być inaczéj; a jednak... jak ja go niegdyś serdecznie witałam, z jakiém utęsknieniem oczekiwałam chwili jego przyjazdu; to już było tak dawno... tak bardzo dawno... przez ten czas w moich czarnych warkoczach pokazało się kilka nici srebrnych; przez ten czas oczy moje wylały tyle łez, tyle gorzkich łez... Ciekawa jestem, czy on się bardzo zmienił? czy zawsze ma to łagodne spojrzenie? Rzuciłabym chętnie okiem na niego, nie dlatego żebym go miała kochać, nie! bo ja go nie kocham bynajmniéj, ale tylko żeby go zobaczyć chociaż jeden raz jeszcze w życiu, poprostu z ciekawości.
Przeszła się kilka razy po pokoju, przesunęła białą ręką po czole i usiadła zamyślona przy oknie.
Strona:Klemens Junosza - Po latach.djvu/4
Ta strona została uwierzytelniona.