Strona:Klemens Junosza - Po latach.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli życzy pan sobie, to służę. Istotnie ogród jest bardzo piękny, niedawno tu jestem, a już polubiłam to ciche ustronie... Chciałabym umrzéć tutaj...
— Poco tak smutne myśli? przed panią życie, świat, przyszłość...
— Nie mówmy o tém... chcę pozostać w roli uprzejméj gospodyni. Jak zdrowie szanownego pana?..
— Dziękuję... jest ono, jak pani widzi, kwitnące.
— Spodziewam się, że i jego szanowna małżonka wraz z dziećmi...
— Tym razem dziękuję w imieniu nieistniejących...
— Więc pan nie ożeniłeś się dotąd?
— Dotychczas... nie...
— Dlaczego?.. ale zkądżeż mam prawo o to pytać... patrz pan, jakie prześliczne róże... to tryumf ogrodnika Leonów.
— Istotnie są one zadziwiająco piękne, szczególniéj ta ponsowa, nie wiem jak ją nazywają ogrodnicy, ludzie fachowi; ale pomnę, że kiedy byłem młody, bardzo jeszcze młody, nazywałem ją... „miss Anna.”
— Czyż pamiętasz pan?
— Całe życie pamiętać będę i ten kwiat przepyszny i okoliczności, w których nadałem mu tę nazwę; rozgniewałem wówczas kogoś... pomnę, młodą osóbkę... za to, że ośmieliłem się nazwać różę jéj imieniem... pamiętam, jak zarumieniła się wtedy... a późniéj pobiegła na trawnik, zerwała jakiś długi, wpół zeschły badyl i nazwała go „sir Ksawery.” Zdaje mi się, że to było wczoraj dopiero... a przecież ileż to wody od tego czasu upłynęło...
Zamyślili się oboje, szli obok siebie w milczeniu przez cienisty szpaler ze strzyżonych grabów; ona machinalnie obrywała kwiat trzymany w ręku, on zaś spoglądał przed siebie i wpatrywał się w promień zachodzącego słońca, który między liście się wśliznął i jak pasmo złotych nici rozłożył się na trawie.
Ona pierwsza przerwała milczenie.
— Widzisz pan, żem nieosobliwsza vice-gospodyni: nie umiem gościa zabawić; jesteś pan smutny, zamyślony, rozmowa nam się nie klei...
— Powiedz pani raczéj, że to moja wina... ja właściwie zabawić panią winienem, ale ja zwykły malarz... specyalno-