Strona:Klemens Junosza - Poczciwy Jacuś.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

Były trzy wersje: Jedni utrzymywali, że Jacuś jest kawalerem i pozostanie nim aż do śmierci, i że przyczyna tego ma charakter bardzo romantyczny. Za młodych lat Jacuś kochał podobno panienkę prześlicznej urody i był przez nią kochany nawzajem. Narzeczeni zamienili już pierścionki, dzień ślubu był oznaczony... Tymczasem, nagle, zjawił się jakiś artysta z końca świata, a że panna była muzykalna więc się z nią porozumiał i pierścionek Jacusiowi odesłała. Opowiadano, że ta historja miała dramatyczne zakończenie. Było wyzwanie, pojedynek, pojedynek, przelew krwi, artysta przypłacił swój czyn nieuczciwy ciężką raną. Jacuś został tylko lekko draśnięty. Sprawiedliwości stało się zadość.
Według drugiej wersyi, Jacuś był wdowcem. Żonę młodą ukochaną utracił w rok po ślubie i przyrzekł sobie, że w powtórne związki nie wstąpi i do końca życia pierwszej swojej miłości pozostanie wiernym. Tę wersję najchętniej powtarzały kobiety i nie jedna z nich próbowała, czy nie uda jej się tak wyjątkowo wiernego i stałego człowieka pocieszyć i skłonić, aby jeszcze raz szczęścia spróbował.
Trzeba przyznać, że Jacuś trzymał się przeciwko wszelkim tego rodzaju pokuszeniom odpornie i twardy był, jak opoka, o którą rozbijały się łagodnie fale powłóczystych spojrzeń i pełnych obietnic uśmiechów.
Ostatnia wersja mówiła, że Jacuś żonaty jest, że dwoje dzieci ma, ale od lat kilkunastu rozstał się z małżonką. Jejmość, sekutnica istny Herod podobno, nie była odpowiednią towarzyszką dla człowieka tak delikatnych uczuć i słodkiego charakteru, musiało więc nastąpić zerwanie,
Która wersja była prawdziwa — nie wiadomo, jeden tylko Jacuś mógłby rozjaśnić wątpliwość, ale sam nie mówił nigdy o tym przedmiocie, a pytać wprost nikt nie śmiał, gdyż to wywoływało natychmiast ataki szalonej migreny.
Od czasu do czasu otrzymywał Jacuś listy z poczty i zwykle potem przez kilka dni był w jak najgorszym humorze. Zamykał się w domu, nie przyjmował nikogo, nie chciał widzieć ludzi, choćby go na najwykwintniejszy obiad zapraszano.
W ogóle o swoich stosunkach rodzinnych mówić nie lubił, a jeżeli czasem od niechcenia rzucał jakie słówko, o antenatach, to zawsze tylko o takich, którzy żyli w XVI-ym, XVII-ym stuleciu, o późniejszych nie wspominał nigdy.
— Nazwijcie to dziwactwem — mówił — ale choć najstarsze kroniki o moich antenatach wspominają, ja twierdzę, że człowiek