Strona:Klemens Junosza - Poemat chłopski.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się urodził, wnet go zawieziono,
Aż do kościoła, choć był mróz na dworze,
I tam go zaraz porządnie ochrzczono,
Jak każe święte przykazanie Boże.
A potem kuma, co szła zawsze przodem,
Wlała mu w gębę trochę wódki z miodem.
W kołysce leżał i wrzeszczał potężnie,
A matka piosnkę nuciła mu smętną.
Potem gdy łaził, to mróz znosił mężnie,
Nóżkę na błoto, śnieg, miał obojętną.
A w czwartym roku kazano dziecinie,
Z okropnym biczem pędzić w pole świnie.
Pędził więc oną krząkającą trzodę,
Przynosząc ojcu z pracy swojej myto.
Strzegł, by wieprz który nie wlazł czasem w szkodę,
W zielony owies, lub w groch, albo żyto.
Potem nabywszy wiedzy odrobiny,
Umiał wiatraczek wyrobić kozikiem,
Wykręcić głośną fujarkę z wierzbiny,
Na której grywał wespół z rówieśnikiem.
Już i przepiórki zręcznie w sidła łapał,
Już się na drzewo jak kot szybko wdrapał.
Potem już bydło pasał — albo owce,
Gnał na pastwisko, gdzie rosną jałowce.
Umiał motyką robić i grabiami
Władał nie gorzej niż literat piórem.
Nieraz śpiew jego zabrzmiał nad łąkami,
I ptaki leśne wtorzyły mu chórem.
Improwizował nieraz w nocnej ciszy,
Gdy na pastwisko ciężkie wygnał woły.
I zdało mu się wówczas, że coś słyszy,
Że jakieś cienie idą z za stodoły,
Że jakieś walki na niebie się toczą,
Że jakieś myśli młodą pierś mu tłoczą.
I dumał, o czem, sam nie wiedział, długo,
A dumy biegły z wiatrem, po nad strugą,