Szybko idzie czas, dzień za dniem goni i niby gołąb skrzydlaty ginie w przestworzach nieskończoności. Wiosna zimę ściga, lato wiosnę, za latem złota jesień dąży. Pola zielenią się i obumierają znowuż, aby się na nowo pokryć szatą młodości i wdzięków.
Srebrem i złotem mienią się olchowieckie stawy, rosochate wierzby przy grobli pokrzywiły się jeszcze dziwaczniej, jeszcze inaczej, łąki pstrzą się milionami kwiatów.
Trzy lata przeszło od opisanych wyżej wypadków.
W Zabłociu nowy folwarczek zbudowano. Stary Szymon ex saper, stały niedowiarek co do wojskowych nocyj Kulasińskiej, wedle wskazówek pana Jana gospodarstwo prowadzi. Ład tam i porządek panuje, a dobra, poczciwa ziemia zboże rodzi dla Zosieczki na posag.
Pani Aniela już jest wdową. Olchowiecki póty korespondował, póty jeździł i starania czynił, aż się dowiedział o losach Bolskiego. Zmarł on w Bostonie, gdzie się drugi raz z jakąś niemką ożenił. Akt zejścia, zalegalizowany jak należy, przysłano.
Pani Aniela jednak nie pragnie korzystać z wolności, jej tak dobrze w Olchówku, tak spokojnie i cicho...
Uczy Zosię, przy gospodarstwie pomaga, a wieczorem, gdy pan Olchowiecki z panią Konarską do bezika zasiądzie, na fortepianie różne dumki wygrywa. Dźwięczna melodya płynie po wodzie, po rosie; płynie, a słowiki z wyspy odpowiadają jej chórem.
Oto i teraz, słońce w blaskach zachodzi, różowe wachlarze na powierzchni stawu rozkłada; wietrzyk łagodny szumi, z wieżyczki kościelnej dzwonek się wieczorny odzywa.
Olchowiecki na ganku usiadł, Zosię na kolanach trzyma i „bajeczkę“ jej opowiada.
Z poza drzwi uchylonych od sieni ukazuje się okrągła twarz Kulasińskiej...
Stara klucznica słucha także, patrzy jak pan Olchowiecki dziecinę śliczną pieści...
Zadumała się baba i sama do siebie rzekła półgłosem:
— Boże miłosierny! Dziwny to pan, taki gniewny w oczach, taki strasznie wąsaty, a serdeczny i kochający... jak matka.