— Ma się palić światło — rzekł głosem stanowczym.
Kalusińska ramionami wzruszyła.
— Powtóre, ma być stół nakryty, samowar gotów i co gorącego do zjedzenia na kilka osób...
— Jest z obiadu kaczka calusieńka.
— Co ci się tylko podoba, nawet gęś. Z piwnicy przyniesiesz butelkę wina.
— Idę, panie, duchem, choć po nocy... choć jeszcze po tym strachu wszystko we mnie dygocze...
— Czekajno jeszcze...
— Słucham pana.
— W zielonym pokoju, w tym od ogrodu, ma stać łóżko posłane porządnie, jak się należy, czyściutko, na kanapce urządzone zaś posłanie dla dziecka. Wszak dziecinnego łóżeczka u nas nie ma?
— Panie odpuść! co też wielmożny powiada, zkądżeby?
— Oprócz tego, w drugim pokoju, obok zielonego, także trzeba posłać.
— I może znowuż dla dziecka?
— Dla dorosłej osoby. Po za tem niech Kulasińska pamięta, że za godzinę będziemy mieli gości. Przyjadą tu dwie panie z dzieckiem, proszę żeby miały jaknajlepszą wygodę, usługę, słowem wszystko, jak u siebie w domu.
Szafarka widocznie miała chęć do opozycyi.
— Proszę wielmożnego pana, ja już tyla świata widziałam i zestarzałam się..
— Słuchajno jejmość — rzekł — czyś ty widziała wojnę?
— Wojnę?! Matko Boża, widziałam tak jak wielmożnego pana widzę. Sprawiedliwie powiadam, jeszcze panną byłam wtedy...
— No więc kiedy tak, to niech sobie Kulasińska zakomenderuje: „na lewo w tył, marsz! i do ognia!“
Z temi słowy Olchowiecki wyszedł, klucznica została panią placu.
— Ha! tom doczekała na stare lata — mówiła sama do siebie — tom się dosłużyła dopiero! „Kulasińska nie gadać i do roboty.“ Nie gadać! rany Bozkie, czy ja gadam? czy to ja kiedy parę z gęby puszczę? czy tu kto słyszy moje słowo? Chyba jeżeli pacierz mówię, albo której dziewce nawymyślam, albo tego starego pijaka, Szymona wykrzyczę! Toż całe moje gadanie, bo i do kogo tu słowo przemówić w tem pustkowiu? „Kulasińska do roboty!“ jakbym ja nigdy nic nie robiła, jakbym po całych dniach wygrzewała się pod piecem, a nasz pan nie widzi tego, że żeby nie Kulasińska, toby cały Olchówek zmarniał, grosza by z niego nie było... Tymczasem Kulasińska tu, Kulasińska tam, i w kuchni, i w kurniku, i w oborze, i w pokojach, i przy gadzinie — wszędzie Kulasińska! Nieraz to już ledwie tchnę, aż mnie coś pod piersiami podpiera, aż mi od ciągłego ujadania się z ludźmi gęba spuchnie, aż mnie po wszystkich kościach łamie. Haruję, utykam, jak, nieprzymierzając, żydowski koń, a pan jeszcze powiada: Kulasińska do roboty! a jak ja chcę co powiedzieć, przetłumaczyć panu jako panu, żeby wiedział co się u niego dzieje, co się tu wyrabia, to nie chce nawet słuchać, tylko jak na sołdata: Kulasińska na lewo w tył, marsz! Żeby mnie choć nie znał, żeby choć nie wiedział, żem przecie nie byle jaka, że mój nieboszczyk piętnaście lat ekonomem był, to nie dziwiłabym się; ale zna mnie przecież, wie com za jedna i tak mnie poniewiera, tak mnie mustruje, jak nieprzymierzając jakiego smarowoza od harmaty. O matko miłosierdzia, wejrzyj ty na mnie sierotę!
Ocierając łzy rękawem, obrażona w swej godności szafarka, pospieszyła jednak wykonać zlecenie swego pana i tak się energicznie wzięła do rzeczy, że w godzinę niespełna wszystko już było gotowe...
Zaledwie niebo na wschodzie cokolwiek rumienić się zaczęło, powrócił Maciej z Zabłocia i przywiózł dwie panie wraz z maleńką Zosią, która otulona w ciepłą chustkę, spała spokojnie...
Olchowiecki wysiąść paniom pomagał.
— Proszę, bardzo proszę — mówił z uprzedzającą grzecznością — rozgoście się panie, bądźcie jak u siebie.
Kulasińska wzięła śpiące dziecko na ręce.
— Niech się wielmożna pani nie boi — rzekła — już ja to maleństwo duchem rozbiorę i położę. Czy to mi pierwszyzna? miałam i ja tego drobiazgu dosyć; a jaka śliczna dziewczynka, jak malowanie! doprawdy jak aniołek z obrazka, śliczności dziecko!
Z temi słowy babina weszła do dworku i pobiegła do przygotowanego dla pań pokoju.
Olchowiecki gości swych do jadalni poprosił.
— Rozgrzejcie się panie przedewszystkiem; po takich przejściach i wzruszeniach jest to koniecznem.
— Panie — odezwała się młoda kobieta, z oczami łez pełnemi...
— Słucham pani, ale zastrzegam sobie żebyśmy o wypadku dzisiejszym nie mówili; będzie na to czas jutro, pojutrze, teraz główna rzecz spokój, spokój i jeszcze raz spokój. Zamiast więc płakać, lepiej racz mnie pani przedstawić swojej cioci.
— Cioteczka zna już pana, mówiłam jej właśnie przez drogę.
— Tak, tak — wtrąciła ciotka z pośpiechem — wiem ile zawdzięczamy panu.
— Potem, potem o tem, pani dobrodziejko, teraz posiłek i spoczynek.
Panie zasiadły do herbaty; Olchowiecki przeprosił, że na chwilę do folwarku pójść musi i zostawił je same.
Gdy za pół godziny powrócił, młodszej pani
Strona:Klemens Junosza - Pogodny zachód.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.