ją człowiek młody, o wschodnich rysach twarzy, charakterystycznym nosie i jeszcze charakterystyczniejszych czarnych włosach, blady bardzo, z nabrzmiałym cokolwiek prawym policzkiem i prawą ręką na temblaku, i gdy ten młodzieniec odezwał się do niej:
— Mademoiselle, madame, pani, jestem Michał Goldfresser.
— Pan żyjesz! — zawołała panna Ida, padając w jego objęcia.
— Żyję i przyszedłem przeprosić panią, żem jej tyle strachu narobił. Ten hrabia Antosz, on umie insultować kobiety, ale on nie umie zabijać tych, co w ich obronie śmiało występują... Przestrzelił mi tylko rękę na wylot mit zwei Kugeln... aber... dla pani to mi zawsze przyjemnie, że moja ręka jest teraz jak sito...
— Ach! panie Goldfresser — zawołała panna Ida — i dla mnie jest to rozkosz, że pańska ręka podziurawiona dla mnie!...
Od tej chwili Michasz rozgospodarował się na seryo w sercu panny Idy. Kochał ją strasznie, a ona przebaczyła mu że był Konfessionslos, bo po takiem bohaterstwie byłaby chyba tygrysicą, gdyby mu to jeszcze miała za złe.
W tydzień oświadczył się ojcu, ojciec zaśpiewał mu zwykłą piosnkę, którą wszystkich konkurentów córki odstraszał.
— To szkoda — rzekł na to Michasz — mój majątek dzisiejszy nie wystarcza na przyzwoite utrzymanie żony... lecz będę czekał i będę się dorabiał... proszę tylko o pozwolenie bywania i...
— I o co jeszcze?...
— Żeby mi pan dobrodziej pokazał, że pan ma rzeczywiście pieniądze, bo zdarza się czasami...
Pan Cypryan nie uraził się tą ciekawością, zastrzegł sobie tylko, że gdy otworzy kasę będzie trzymał rewolwer w ręku, czem znowu nie uraził się Michasz.
W takich warunkach ukazało się jego pożądliwym spojrzeniom wnętrze kasy ogniotrwałej pana Cypryana i przekonał się, że tam są rzeczywiście listy zastawne i rulony złota, skazane na długie więzienie.
Ilość listów zastawnych mógł nawet przelotnie obliczyć.
Po obejrzeniu i zamknięciu kasy, poszedł do panny Idy.
— Cóż? — zapytała, tłumiąc rączkami serce, żeby nie biło zbyt gwałtownie.
— Ha, cóż! votre père est cruel... ale to nic... będę czekał... lecz pod warunkiem...
— Pod jakim?...
— Musisz się pani zręcznie dowiedzieć numerów tych listów zastawnych, które tam są w kasie.
— Dlaczego?
— Bo ojciec umierając, mógłby w ziemi zakopać i wtedy daremnie byśmy czekali...
— A czemuż pan tego nie mówiłeś odrazu?... ja przecież mam te numera!...
To mówiąc panna Ida wyjęła z za gorsu szkaplerz, rozpruła go z gwałtownym pośpiechem i wręczyła kochankowi karteczkę.
Michasz śpiesznie pochwycił ją prawą ręką, władając nią tak śmiało, jakby nigdy nie była podziurawioną.
Od tego czasu przez półtora roku Michasz był wiernym konkurentem panny Idy. Bywał w ich domu codzień, romansował z nią aż schła biedaczka. Jemu jednakże miłość nic nie szkodziła, a podziurawiona ręka zgoiła się bardzo prędko.
W pewnych epokach Michasz ile razy przyszedł, dowiadywał się zawsze, czy nie ma w domu jakiej gazety i naturalnie odbierał odpowiedź przeczącą.
Nie wiemy jaki w tem miał interes, chociaż starannie przeglądaliśmy dzienniki odnoszące się do tych epok. Nie znaleźliśmy w nich nic szczególnego, oprócz ogłoszenia Dyrekcyi Towarzystwa o zagubionych listach zastawnych na bardzo znaczną sumę. Stratę miał ponieść jakiś obywatel, mieszkający w Berlinie. Dyrekcya ogłasza, że gdyby się nikt z temi listami w ciągu roku nie zgłosił, poszukującemu wydane zostaną duplikaty wraz z zaległemi kuponami.
Po upływie półtora roku mniej więcej Michasz dał się słyszeć w kilku miejscach, że spadł na niego znaczny spadek w Berlinie, ale gdy ta wiadomość doszła przypadkiem do panny Idy, zaprzeczył jej najuroczyściej, mówiąc, że ją tylko sam puścił dla fanfaronady, ponieważ wkrótce rzeczywiście będzie musiał wyjechać do Berlina.
— Na długo? — zapytała z trwogą panna Ida.
— Na dziesięć lat!...
— Cóż ze mną będzie?... opuszczasz mnie...
— Na dziesięć lat tylko... będę pracował... czuję, że prędzej niczego się nie dorobię.