Strona:Klemens Junosza - Powieść o czterdziestu dwóch mędrcach.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

Szeik mądry rósł w powagę i dostatek, szaty nosił z jedwabiu przedniego, pyszny namiot ze złotogłowiu chronił go przed wiatrami pustyni.
I miał dobytku mnogość, a na jego łąkach paśli się baranowie tłuści i kozy figlarne i konie, a pilnowali je psi kudłaci...
Aż dnia jednego przyjechał softa od zachodu, osiadł w mieście i zaczął rozpuszczać swoje liście...
Potem przybył mędrzec od Mekki i pisywał na skórach psich.
A później przybył znowuż mędrzec jakiś, i mądrość swoją zapisywał na skórach bawolich.
I znaleźli się dwaj mędrcowie, którzy słowa swoje ozdabiali wizerunkami ludzi i zwierząt...
A przybywało ich, mędrców onych, mnóstwo srogie, fanfary ogłaszały codzień o nowej mądrości.
Aliści naród, który upasł jednego mędrca jak słonia, nie mógł utuczyć czterech dziesiątków mędrców.
Mędrcowie oni zaś, tymczasem, kłócić się poczęli, jak swarliwe niewiasty w haremie.
Wymyślali sobie na liściach figowych i palmowych, oraz na skórach psich, baranich i byczych.
I pochudli tłuści, a chudzi wyglądali jako szkielety.
I stało się, iż niektórym zbrakło liści i skór do pisania przeto powychodzili na derwiszów ubogich.
Naród tymczasem rósł w mądrość i wybierał sobie najmędrszego z najmędrszych.
Na pustyni pomiędzy namiotami czytano słowa Alkoranu i żywot wielkiego proroka.
Wiedziano gdzie jaka trawa rośnie i kiedy jeden giaur godzi na stado drugiego.
I nie było namiotu, w którymby liść palmowy, szmat jedwabiu, lub kawał skóry nie rozsiewał mądrości... Mędrcowie tymczasem chudli, a najtłuściejszy z nich wyglądał jako szkielet wielbłądzi zasuszony na słońcu.
I coraz przybywają nowi i codzień chudną wszyscy, tak, iż przyjdzie czas w którym każdy mędrzec będzie cieńszy od igły.
Atoli za to naród rośnie w mądrość, za co chwała niech będzie wielkiemu prorokowi.

Klemens Junosza.