Strona:Klemens Junosza - Powtórne życie.pdf/132

Ta strona została skorygowana.

Powoził stangret w płaszczu z wysokim kołnierzem; na siedzeniu, otulony w kosztowne futro, kręcił się niespokojnie młody człowiek.
Co chwila wychylał głowę z futrzanego kołnierza i patrzył na drogę, jak gdyby ją w jednej chwili chciał przebyć.
— Czemu się tak wleczesz powoli, Janie, rzekł do stangreta.
— Jaśnie panie, pędzimy już pięć mil bez opamiętania, jeżeli w tej wsi nie damy koniom wytchnąć, to padną.
— Karczma cię nęci, pijaku.
— Koni szkoda, jaśnie panie. Od źrebiąt je wychowałem... takich na jarmarku nie kupi.
— Nie zdążymy na kolej.
— Zdążym, jaśnie panie, moja w tem głowa.
— Jedź więc jak chcesz, stary nudziarzu.
Stangret ściągnął lejce, krzyknął «hola małe» i konie zwolniły biegu.
— Muszą trochę ostygnąć, rzekł, tchu złapać; we wsi pół godziny postoją, a później znowuż pognamy jak wicher.
To zapewnienie nie uspokoiło podróżnego, musiał się jednak poddać konieczności, zapalił cygaro i pogrążył się w myślach, a miał zadumać się nad czem.
Niedawno, bo zaledwie przed pół rokiem