Strona:Klemens Junosza - Przerwana korespondencja.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

(jak to podobno masz zwyczaj) odpowiedzieć milczeniem. Gdy byłam małą dziewczynką, pensjonarką, obchodziły cię niekiedy moje ćwiczenia polskie, które ozdabiałeś licznemi poprawkami, może obecnie obejdzie pana moje życie, bo, niestety, to jest takie „pensum”, w którem bodaj czy nie częściej, aniżeli w wypracowaniach stylistycznych, popełniamy omyłki...
Ostatni raz widzieliśmy się przed laty pięcioma, w dzień mego zamążpójścia. Pamiętam wybornie, żeś pan był wtenczas w dziwacznem usposobieniu i, kiedy wszyscy składali mi życzenia, pan jeden nietylko, ze nie przystąpiłeś do mnie z dobrem słowem i przyjaznem uściśnieniem dłoni, ale nie raczyłeś rzucić mi zdawkowej monety konwenansu... banalnego frazesu. Pomyślałam... doprawdy, nie pamiętam już, co pomyślałam. Zresztą na zastanawianie się nie miałam czasu.
Zaraz po weselu wyjechaliśmy na południe. Wiadomo panu, że jako panienka niezamożna, nie mogłam marzyć o tem, co tylko dla ludzi bardzo bogatych jest dostępne. Zamążpójście zmieniło z gruntu moje położenie materjalne, a mąż od pierwszej chwili otoczył mnie zbytkiem i chciał dać mi poznać te wszystkie przyjemności, jakie bogaci ludzie mieć mogą.
Przyznam się z całą otwartością (bo trzeba panu wiedzieć, że w listach tych najzupełniej szczerą być postanowiłam), że z początku ten deszcz złoty, który z hojnej dłoni męża spadał na moją młodocianą główkę, olśniewał mnie i zachwycał. Byłam nim upojona, śmiałam się jak dziecko do błyskotek, do nowych widoków, lubiłam ubierać się w piękne suknie i fantastyczne kapelusze, przepadałam za klejnotami, a stare koronki wprawiały mnie w zachwyt. Tych wrażeń mąż mi nie szczędził, przeciwnie, postępował tak, jak gdyby chciał mnie niemi przesycić.
Dodać trzeba, że otoczenie niepewności zmieniały