Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

dawno, i przez przełazek w płocie dostał się do ogrodu. A ogród ładny miał i duży, w rodzaju parku, z massą drzew dzikich, ze stawem, z szerokiemi alejami..
Ledwie wszedł na główną drogę, która do dworu wprost wiodła, gdy nagle furknęło coś za nim, mignęło się i przebiegło..
Stanął zdumiony..
To była jego córka na owej djabelskiej maszynie.
— Zosiu, zawołał.. Zosiu.. czy to ty?!
Przebiegła jak błyskawica ku końcowi alei, zawróciła i o trzy kroki przed zdumionym ojcem zeskoczyła z roweru. Ubrana w jasną, dość krótką sukienkę, z warkoczem swobodnie na plecy spadającym, zarumieniona, wesoła, uśmiechnięta, wyglądała prześlicznie.
— Czy to ty Zosiu, czy nie ty?
— Czyż mnie ojczulek nie poznał?
— Ależ zdumiony jestem.. oczom nie chcę wierzyć.. Ty.. Czy was na pensji uczono jeździć na tych djabłach?
— Nie ojczulku.. bracia mnie nauczyli.. To jest ogromna przyjemność.
— Kiedy cię nauczyli, przez te kilka dni?!
— Nie uwierzy ojczulek jak to łatwo.. a jak lekko.. przyjemnie.. z wiatrem ścigać się można..
Pan Stanisław pokręcił głową.