Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

Gdy się z wieczora bardzo zimno robiło, sen nasz bywał niespokojny; nasłuchiwaliśmy uważnie, czy nie pękają gonty na dachu, czy śnieg pod stopami przechodniów bardzo skrzypi.
Gonty pękały, śnieg strasznie skrzypiał, okna w naszej sypialni pokrywały się warstwą zamrożonej pary, białą, grubą, zwełnioną jak futro na jagnięciu...
Zaspane słońce zimowe budziło nas ze snu gorączkowego.
Natychmiast tworzyło się kilka delegacyj... Jędna, nie czekając śniadania, biegła do apteki, gdzie był wystawiony za oknem termometr; druga chcąc zasięgnąć informacyj ze źródeł urzędowych, pędziła pod ratusz; trzecia dla zdobycia pewnika biegła do szkoły, aby wybadać stróża — czy będzie wywieszona karta o mrozie.
— Dziewiętnaście! wołali z tryumfem jedni.
— Dwadzieścia trzy! krzyczeli ci, którzy powrócili z pod ratusza..
— Michał powiedział, że jest piętnaście. Sam widział na termometrze w kancelaryi szkolnej.
— To ciepła!
— Wszystko jedno... ale tylko piętnaście...
Wątpliwość targała młode serca.
Nie oglądając się na delegacje, nie wierząc nikomu, prócz sobie, każdy biegł przed gmach