Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

Czerwieniły się twarze, wyszczypane od mrozu, który też wywoływał wielką energję ruchów; rozbrzmiewały wesołe okrzyki i śmiechy urządzano wyścigi, a nie jeden mały sportsman, powracał do domu z siniakiem lub guzem. To się nie liczyło jednak, na ślizgawce, jak na wojnie, o plejzer nie trudno.
Wieczorem, po nauczeniu się lekcyj na dzień następny, rozpoczynała się rozmowa, naturalnie o ślizgawce, a potem i o innych przyjemnościach.
Na czarnej ławce, przy piecu, zasiedli trzej chłopcy, drugoklasiści: Staś, Janek i Oleś. Pierwszy, tęgi blondyn z gęstemi konopiastemi włosami, drugi wątły szatyn, trzeci wysmukły brunecik.
— To wszystko nic, rzekł Janek, dobra ślizgawka, dobre łyżwy, ale ja wolę konia... Jeździł z was który na koniu?
Na to zapytanie Stasiek śmiechem wybuchnął. Syn zagonowego szlachcica, dziecię wioski, nie wyobrażał sobie, aby mógł istnieć chłopiec, któryby konia nie dosiadał...
— Oto! zawołał... trzy lata miałem, gdy mię ojciec pierwszy raz na szkapę posadził, a teraz jeżdżę jak stary.. Bylem się chwycił grzywy to dość i... Eh, co o tem gadać — trzeba widzieć jak chłopcy na wsi u nas z pastwiska wracają! Ziemia dudni!..