Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

niegdyś Dziadzio karabataljony rozbijał i wszystkie w ogóle konie na świecie, odebrać im znaczenie, honor, wartość a może nawet wytępić i wyniszczyć je zupełnie...
I śni się dzieciakowi, że jest na pastwisku, pod lasem, że stoi obok siwej źrebicy, obejmuje ją za szyję i mówi: nie dam cię, nie dam, kochana, obronię cię przed niebezpieczeństwem, zastawię własną piersią — i jak niegdyś legendowi bohaterowie zabijali straszne smoki, zabiję tajemniczego konia!
I śni dalej, że siwa źrebica patrzy na niego dużemi błyszczącemi oczami, że pieszczotliwie skubie go wargami za rękaw, jakby pragnąc powiedzieć: rozumiem i wierzę ci mój Staśku...
Zegar chrapliwym głosem wydzwonił szóstą, nową łojówkę zapalono w blaszanym lichtarzu a korepetytor chodził od łóżka do łóżka, wołając:
— Wstawajcie żywo... próżniaki!
Sny pierzchnęły niby ptaki, tajemniczy koń uciekł w krainę fantazji, — spłoszony przez łacinę i ułamki.