cudzem trzyma; gruszka na moim gruncie rośnie, a cień na sąsiedzkie pole rzuca.
— Nie bardzo ja na ojcową fortunę patrzę, rzekł Stasiek.
— Oho, nie patrzysz? A na co się oglądasz?
— Własnej się dorobię.
— Takiś hardy, mój synku! Dobrze — i ja też za lat młodych śmiałym byłem... Czasem takim się szczęści, a czasem ich psy kąsają. Nie zaszkodzi, jeżeli będziesz miał to zawsze na pamięci...
— Ha, proszę ojca, rzekł chłopak, trudna rada. Co będzie, to będzie, a pójdę tą drogą, która mi się najlepiej podoba, tam, dokąd mnie coś ciągnie. Ja pracy dołożę i sił nie pożałuję, a będzie, co Bóg da.
I poszedł prosto do celu z cierpliwością wytrwałą, z wolą silną, o rozrywki i przyjemności nie dbał, tylko wyłącznie jednej myśli oddany — dorabiał się. Po śmierci ojca, matkę wziął do siebie, a fortunę sprzedał. Nie brakowało amatorów wśród sąsiadów; z chciwością rozkupili wązkie i długie zagonki, a płacili za nie tak dobrze, że Stasiek, a raczej już pan Stanisław, złożywszy to, co za fortunę osiągnął, z tem, co sam uskładał i co ojciec przez długie życie nazbierał, ujrzał się w posiadaniu sumy, która mu pozwoliła kupić mały folwarczek. Nie spieszył się jednak, a że trafiała
Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/29
Ta strona została skorygowana.