Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

— Trzymaj mocno, trzymaj, wołał pan Stanisław, bo ponoszą!
W istocie można się było tego obawiać. Konie młode, doskonale utrzymane, przestraszone nagle, chciały wziąć na kieł i popędzić z wiatrem w zawody. Z bryczki pozostałyby w takim razie wióry i drzazgi, ale na szczęście fornal miał siłę niedźwiedzią i ręce jak żelazne. Oparł się silnie nogami o przód bryczki, ściągnął lejce i osadził spłoszone szkapy na miejscu.
— A to łajdak! zawołał zaperzony szlachcic O mało nieszczęście się nie stało przez niego.. Nie daruję szelmie!
— Zapewne, wielmożny panie, potwierdził fornal.. Łaska Boska, żem się w porę spostrzegł, bo inaczej leżelibyśmy teraz w rowie, a z bryczki zostałyby tylko kawałki. Jakże darować?
— Nie daruję.. Przy pierwszej okazji nawymyślam, zrobię awanturę, albo zapozwę do sądu. Niech wie, że na publicznej drodze nie wolno jest...
— Wielmożny panie, odrzekł fornal, niech się wielmożny pan obejrzy... O het za nami, może o dwieście kroków stoi..
— Kto?!
— A no, ten sam, snać mu się coś w onym wózku, czy jak go tam nazwać popsuło, bo zesiadł i coś koło niego majdruje!