Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

ciwnik zaś odwrócił się nagle, wyprostował i stanął w pozycji obronnej. Zaledwie jednak spojrzeli na siebie, obadwaj jednocześnie wybuchnęli głośnym śmiechem..
— Oleś! zawołał szlachcic, niechże cię kaczki zdepczą!.. Poznałeś mnie?!
— W piekle bym cię poznał, grubasie... Cóż się tak rozbijasz, kochany dziedzicu?!
— Ale bo widzisz, kolego, dalibóg, szczególniejsze zdarzenie. Jadę do ciebie umyślnie.
— Do mnie, chudopachołka, no proszę, zkądże taka łaska, panie dziedzicu?
— No, no, bez żartów. Dziedzic czy nie dziedzic, bogacz czy nie bogacz, to inna rzecz, — ale nie możesz powiedzieć, żebym o dawnych kolegach zapomniał. Owszem, ile razy którego spotkam, zawsze szczerze przywitam, a jednemu, nie wymawiając, gdy w biedzie był, dopomogłem, choć mnie o to wcale nie prosił.
— Tak? Któremuż — to?
— Tego ci, kochany Olesiu, nie powiem. Niech nie wie lewica, co daje prawica, a tamtemu mogłoby być przykro, gdyby się o tem dowiedziano.. Więc, krótko mówiąc, jechałem do ciebie naumyślnie, żeby cię zaprosić na chrzciny. Bo to, widzisz, dotychczas dawał mi pan Bóg samych synów, a teraz ku wielkiej radości mojej żony i mojej, przyszła na świat córka.. Chrzciny będą uroczyste i chciałbym mieć wszystkich dobrych przyja-