niezmiernie uprzejmy. Sam biegał po stromych schodach do piwnicy, przynosił próbki, zachwalał, zachęcał i wprowadził pana Stanisława w doskonały humor.
— Wiesz co, Olesiu — rzekł szlachcic — za nic na świecie nie mieszkałbym w mieście. Ciasno, duszno, bruk podły, na każdym kroku płać, ciągle za kieszeń się trzymaj, na ulicy lada kto cię łokciem potrąci. Obrzydliwe życie; ale od czasu do czasu, dla rozmaitości, ja miasto lubię. Tak naprzykład jak dziś z tobą, poczciwym kolegą! dobrym przyjacielem, przy buteleczce; pije się gładko, rozmawia swobodnie, nikt nie przeszkadza, i owszem. Człowiek może serce otworzyć, wyznać co go boli, co mu dolega. Tak właśnie lubię i, daję ci słowo honoru, że będę częściej tu bywał.
— Okazja może się trafić... Gdy druga córka...
— To jeszcze niewiadomo, ale niechby... Na dzieci zarobię. Ostatecznie człowiek grzebie w ziemi jak kura, ale też i wygrzebuje ruble. Ja nie piszczę i nie narzekam, komu źle, to źle — a mnie dobrze, bo ja nie zasypiam gruszek w popiele... Robię jak wół, i nie chwaląc się mam gospodarstwo takie, że tylko buzi dać. Przyjedziesz do mnie to zobaczysz. Konie jak lwy, bydło choć na konkurs, a nawet nierogacizna piękna na podziw. Rola u mnie uprawiona tak, że lepiej nie można;
Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/49
Ta strona została skorygowana.