Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

ga dla tego zacnego kupca. Jak cię kocham, Olesiu.
Pan Stanisław coraz bardziej zaczął się rozmarzać z każdą chwilą stawał się szczerszym, rzewniejszym. Opowiadał koledze o swojej ukochanej małżonce i jej nadzwyczajnych zaletach, o synach, z których każdy do czego innego jest zdolny, o córce, która aczkolwiek jak wiadomo na świat dopiero przyszła, ma jednak w oczach coś.. pewien wyraz, pewien taki charakter stanowczy i niewzruszony, jak jej mama, a potem zeszedł na gospodarstwo. Zaczął wyliczać włóki, morgi, pola, korce wysiewu, kopy zbioru i znowuż kosze omłotu, stogi siana, koniczyny, kopce kartofli i marchwi, doły końskiego zębu, następnie wpadł na inwentarz: owce, krowy, woły i konie. Tu wymowa jego płynęła, jak niby wezbrany potok; wymieniał wszystkie, gniade, siwe, kasztany, łyse, białonóżki, opowiadał o ich temperamencie, zaletach, cnotach, nawet i przysięgał na wszystkie świętości, na szczęście żony i dziatek, że drugiego takiego stada w całej Europie niema i być nie może. Coś wyjątkowego, okazowego, nadzwyczajnego!
— Wolno ci wierzyć, Olesiu, albo nie, ale w mojem biednem stadku, znajdziesz konia pod generała, pod króla nawet, takie wierzchowce! A jeżeli o zaprzęgowe chodzi, to też się nie powstydzę. W zeszłym roku sprze-