Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

dałem parę gniadych do karety dla biskupa, a dwa lata temu o czwórkę kasztanów dobijali się w Łęczny kupcy z Berlina. I zapłacili dobrze i moje kasztany paradują teraz po Berlinie i sądzę, że mi wstydu nie przynoszą.
Pan Aleksander, śpiący, coraz to oczy przymykał. Nie wiele obchodziły go sukcesa koni jego kolegi, nie bardzo znał się na tem, zmęczony fatygującą wycieczką na fundamentalnie zbudowanym trycyklu, rozmarzony dobrem winem, jedno miał tylko pragnienie: pójść jak najprędzej do domu, rzucić się na łóżko i zasnąć.. Z trudnością wielką powstrzymywał ziewanie, co nie uszło uwagi pana Stanisława.
— A wstydź się, Olesiu, zawołał; ja ci opowiadam takie zajmujące rzeczy a ty śpisz, panie dobrodzieju, w najlepsze..
— Zdaje ci się tylko.
— Mam ja dobre oko i ręczę, że nie słyszałeś ani jednego wyrazu z tego, com mówił.
— Słyszałem wszystko.
— Dobrze, więc powtórz!
— Ano, była klacz gniada z łatą na nosie.
— Z jaką łatą? Na jakim nosie? Gdzie widziałeś łaciaste konie? A nie spodziewałem się.! Sądziłem, że będzie cię obchodziła rzecz tak poważna ale prawda... zapomniałem, że ty jesteś zwolennikiem jazdy na swym djabelskim aparacie, co to ani wózek, ani biedka