— Co za świat! co za dzieci, mówił z westchnieniem.
— Nie grzesz, mężu, dzieci masz dobre, kochają nas.
— Poczciwi są chłopcy, pracowici.
— No nie przeczę.
— Uczą się wybornie.
— Otóż w tem sęk, rzekł i w zamyśleniu zaczął się przechadzać po pokoju... W tem właśnie sęk.. a może i nieszczęście.
— Człowieku, co ty mówisz, tóż to największa dla rodziców pociecha, widzieć, że synowie tak się garną do książki, że sami torują sobie drogę do przyszłości, stanowisk, znaczenia.
— A duszko kochana, wszystko to być może, wszystko być może. Kto inny cieszyłby się z tego powodu, ja się smucę, mnie to przykro. Widzisz ja także byłem w szkołach, bo to ostatecznie każdemu potrzebne, ale nie rwałem się dalej, skorom patent dostał, podziękowałem ojcu za pomoc i wziąłem się do pracy uczciwej, do gospodarstwa. Czy który z naszych chłopców to zrobił? Rozsmakowali się gałgany w tych szkołach, jakby w czem najlepszem i co który jedną skończy, zaraz chce drugą zaczynać.. Licho nadało.
— Mężu, co też ty mówisz?!!
— A ma się rozumieć? Cóż masz z najstarszego.?
Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/60
Ta strona została skorygowana.