Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

— Pozwolisz.. odrzekła żona spokojnie i nietylko pozwolisz ale i koni dasz do stacji i swoją jedynaczkę do Warszawy odwieziesz, naturalnie wraz ze mną, gdyż sam może miałbyś trudność w wyborze pensji, nie wiedziałbyś jak się umówić, czego żądać..
— A to, droga duszko, jest koniec świata. Edukacja pozbawiła mnie synów; edukacja zabrać mi ma jedyną córkę.. I po co? — pytam. Bo jeszcze chłopcy — no, to chłopcy. Taka fanaberja, czy ambicja, czy jak to nazwać! Chce im się patentów, tytułów, karjery — ale dziewczynie? Na co jej to.? Przecież, żeby sto pensyj skończyła i sto patentów miała, to nie będzie ani inżynierem, ani adwokatem, ani mechanikiem..
— Może zostać lekarzem, aptekarzem, wtrąciła pani.
— Co?
— Dostałbym apopleksji z wściekłości..
— Uspokój się i nie mów takich wyrazów, bo mi to sprawia przykrość.. Bardzo cię proszę mój kochany..
— Tak, tak.. kochany, ale jak ty kochanemu sprawiasz przykrość to nic. On nie ma nerwów i może wszystko znosić, wszystko wytrzymać.. Taki spokojny, zabiedzony konisko, na którym cały świat jeździ, a ten go tylko nie smaga biczem, kto nie chce..
Ten wybuch wezbranego żalu pani Stani-