Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

panie dobrodzieju, i zięć będzie w takim rodzaju jak synowie, to wiesz co zrobię.
— Ciekawam..
— Majątek sprzedam, konie sprzedam i wstąpię do bernardynów. Niech się co chce robi!.
— A ja? zapytała z uśmiechem pani Barbara.. cóż ja będę w takim razie robiła?
— Przepraszam cię, duszko, zapomniałem..
— O żonie zapomniałeś.. Proszę! Jak to ładnie z twojej strony..
— To jest.. jakże się nazywa?.. Wyraziłem się niewłaściwie, głupio, ale w takiem rozżaleniu niema się co dziwić..
— Bo zanadto bierzesz do serca, mój Stasiu, a to nie warto, doprawdy nie warto. Właściwie nie masz powodu do smutku, żadnego, najmniejszego. Nie masz ani cienia przyczyny.
— Tak ci się zdaje, moje dziecko.. Gospodarował człowiek porządnie, uczciwie — i komu to zostawi? Konie chował, do stada pięknego przyszedł — kto to weźmie? Po naszej śmierci zlicytują to, sprzedadzą, dziateczki podzielą się pieniędzmi, a w naszym domu, kochanie, obcy ludzie rozsiadać się będą może niemcy — albo ja wiem... Psu na budę się to nie zdało.
Machnął ręką, wziął czapkę ze stołu i poszedł w pole pilnować robotników. Po chwili donośny głos jego rozlegał się na łąkach, wśród kopic świeżego siana..