Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/75

Ta strona została skorygowana.





Rozdział czwarty, w którym jest mowa o zjeździe familijnym, licznych gościach, i o wzrastającem oburzeniu szlachcica.

W tydzień później, wieczorem, już po zachodzie słońca pan Stanisław powracał do domu z łąk.
Szedł krokiem posuwistym, energicznym, zadowolony, że ukończył zupełnie sprzęt siana, szczęśliwy, że ani jedna kropla deszczu na nie nie padła, dumny z kilkunastu tęgich stogów, jakie się rozsiadły na łąkach. Przyspieszał kroku jeszcze i dla innego powodu; był głodny: od obiadu nie miał nic w ustach, a nachodził się tyle, nadeptał, nakrzyczał.. namęczył.
Teraz dam koncert, myślał, zjem wszystko, co Basia na stole postawi..
Już był blizko domu, gdy zaszedł mu drogę karbowy Roch. Chłop uśmiechał się, minę miał tajemniczą, widocznie coś ciekawego chciał powiedzieć.
— Co tu robisz, Rochu, zapytał szlachcic, czemu na kolację nie idziesz?