Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

— Właśnie do wielmożnego pana dążę.. nowinę mam.
— A dobrą?
— Dobrą — goście są..
— Jacy?
— Swoi, panie.. Pan Florjan jest, pan Wincenty jest, pan Juljan jest.
— Tak się zjechali razem. To bardzo szczęśliwie..
— A juści, ale i osobliwie, wielmożny panie.. Ludzie z całej wsi, zamiast siedzieć w chałupach, stoją jeszcze na ulicy — a psy tak się rozżarły, że do tej pory szczekają.. O! słyszy wielmożny pan.
— Słyszę, ale co za przyczyna?
— Ludziom, wielmożny panie, dziwota wielka, a psi, choć głupie i duszy nie mające, też się przelękli, bo z rodu takiej rzeczy nie widzieli.. I ja nie widziałem i nikt nie widział. Inszy człowiek, nabożny, żegnał się ze strachu jak ode złego, jedna baba uciekła z takim wrzaskiem, że w trzeciej wsi było słychać, a z chłopaków, który odważniejszy, kamieniem smyrgnął i za płot się schował.
— Co ty pleciesz, mój Rochu..
— Sprawiedliwie, panie, powiadam, że we wsi aż się gotuje. Już ja dużo rzeczy w swoim życiu widziałem.. na jarmarku w Łęczny byłem chyba ze cztery razy, choć kawał drogi od nas, widziałem jak się wiatrak palił, jak