Wszyscy trzej synowie, jak gdyby zmówili się ze sobą, przyjechali do domu na rowerach, a rzeczy swoje wyprawili koleją.
Matka przywitała ich serdecznie, ucałowała stokrotnie, ojciec także z rozrzewnieniem do piersi ich przycisnął, ale westchnął przy tem kilkakrotnie...
— Brakuje nam tylko małej, rzekła pani domu, ale przyjedzie ona pojutrze i wszyscy znajdziemy się w komplecie. Całe nasze kółko rodzinne.. Nie uwierzycie jak mnie to cieszy, jak jestem szczęśliwa...
— No, rzekł pan Stanisław, chyba ta przyjedzie po ludzku, po szlachecku, po obywatelsku, końmi.. A moja rzecz, żeby przyjechała z szykiem..
— Mój drogi, rzekła z niepokojem pani domu, aby tylko wypadku nie było.
— Jakiego znów wypadku..
— Te kasztany, które zamierzasz posłać na kolej, są tak ogniste.. Ja się boję.
— Te kasztany, moja duszko, rzekł pan Stanisław, to dzieci, tylko ma się rozumieć dzieci.. z fantazją, nie takie, jak dzisiejsze...
— Ojcze, czy to do nas aluzja?.. zapytał syn średni..
— Ha, mądrej głowie dość dwie słowie a wyście przecież mądrzy, macie na to patenta... Ty zaś, dodał zwracając się do żony, nie lękaj się o naszą córeczkę, sam po nią
Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/80
Ta strona została skorygowana.