— Mówiłeś o naszych chłopcach, że papinkowaci, lale, mieszczuchy, że nic męzkiego w nich nie ma.. Teraz sądzę, żeś się przekonał. Co — nie?
— Prawda, Basiu, zresztą czy ja wiem? Albom ja się już tak zestarzał, że nic nie rozumiem, albo świat tak skoczył naprzód, że ja za nim nadążyć nie mogę.
— To jest — jakże?
— Czasy inne, męzkość inna, energja w innym gatunku.. Wszystko do góry nogami poprzewracane, na odwrót, na opak.. Nie wiem, kochana Basiu, nie pojmuję, w głowie mi się kręci od patrzenia na to.. Chłopcy! zawołał głośno, chłopcy dość, pomęczycie się zanadto.. Chodźcie do domu.. zaraz śniadanie podadzą.
Młodzi ludzie zręcznie zeskoczyli z siodełek i pozostawili maszyny, oparte o sztachety, sami zaś weszli na ganek...
Wówczas dzieciaki, ostrożnie, powoli, postępując po kilka kroków, to znów cofając się z obawą, przybliżyły się do maszyn. Widząc, że taka „sztuka“ nie wierzga, nie kąsa i nie drapie, najśmielszy chłopak odważył się dotknąć palcem szprych koła, zachęcony bezkarnością tego czynu przyłożył rękę do gumowej obręczy, która ugięła się lekko pod naciskiem jego palców, następnie obmacał siodełko i dotknął kierownika.
Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/90
Ta strona została skorygowana.