— A to co? zawołała inna dziewczynka, wskazując na gruszkę gumową od trąbki.
— Jakieści dziwne.. Niby gruszka, niby nie.. Może do jedzenia.
— Może..
— Pewnie, że do jedzenia.. No cóżby? Sprobuję, nikt nie patrzy?
— Nikt, kto ma patrzyć. Siedzą przy stole.. zajadają. I ty jak jesteś przy misce, to się nie rozglądasz po świecie, jeno patrzysz w kartofle, albo w kluski.
Chłopak odważył się dotknąć gruszki. Chcąc sprobować czy twarda, ścisnął ją, trąbka wydała ostry głos. Spłoszone dzieciaki pierzchnęły z okrzykiem przerażenia.. Gromadka ta uciekła na folwark, do czworaków, aby się ukryć pod fartuchem matczynym, opowiedzieć swoje wrażenia, aby z przerażeniem wyznać że to coś jest żywe, że się da ruszyć, ale jeśli je kto w bolące miejsce dotknie, to beczy jak baran, ale tak strasznie beczy, tak strasznie!
Tego dnia przed wieczorem pan Stanisław pojechał na kolej po córkę, a nazajutrz o dziesiątej rano przywiózł ją zdrowo i pomyślnie, wolantem, przepyszną czwórką idealnie dobranych kasztanów. Stangret prowadził je doskonale.. na dziedzińcu wystrzelił dwukrotnie z bicza, jak z pistoletu i wysiłkiem rąk muskularnych osadził na miejscu spienione bieguny.
Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/92
Ta strona została skorygowana.