Strona:Klemens Junosza - Przeszkoda.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

— Nie potrzebujesz płacić — bo ja ci przyjaźni nie sprzedaję...
— Ach cóż znowu.. To wyrażenie tylko, nie bierz go literalnie, ale pamiętaj.. gdyby kiedy, broń Boże, to do mnie jak w dym..
— Co znowuż?! Mam nie wiele, ale umiem rachować, wystarcza mi.. Jeżeli więc mowa o materjalnej pomocy to nie ma o czem mówić.
— Więc jakże, jak, mój bracie kochany.. Dalibóg.. bo taki z ciebie dzieciak..
— Dajmy pokój, uściśnijmy się i jedź z Bogiem do swoich.. Ciesz się i raduj...
Był piękny pogodny ranek, kiedy pan Stanisław wjeżdżał na terytorjum swego folwarku.. Słońce tylko co weszło, krople rosy, jak drobne brylanciki jaśniały na trawie..
— Czekaj-no, stój, rzekł do stangreta, ja zsiądę, pójdę pieszo, zobaczę, czy szkody w polu nie ma.. Parę dni nie byłem w domu — tom ciekawy. Przed dwór zajedź, sprawunki niech zabiorą, a pani powiedz, że ja za godzinkę nadejdę.
Stangret odjechał, a zamiłowany gospodarz puścił się ścieżką między polami, patrzył, oglądał i widać nic złego nie dostrzegł, gdyż szedł raźno, wąsa podkręcał i uśmiechał się patrząc na gęste i zwarte zboże.. Obliczał w myśli ile stert postawić wypadnie, boć nie sposób, żeby się taka masa w stodołach zmieścić mogła.. Potem szedł przez łąkę, skoszoną nie-