Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

Wybacz mi to wspaniałomyślnie i przyjedź! Uprzedzam cię tylko, że adres mój zmieniony. Nie mieszkam już w Warszawie.
Pytasz gdzie?
Nie domyśliłbyś się! Mieszkam w kącie zapadłym, deskami, jak to mówią, zabitym, za światem po prostu, i co dziwniejszem ci się zapewne wyda, wcale nie tęsknię za tak zwanym „światem,“ wcale mi nie żal dawnego trybu życia, jeżeli wegetacyę wygodną a bezmyślną można życiem nazywać...
Mieszkam w blizkiem sąsiedztwie Białki, od której oddziela mnie tylko mila drogi przez las, wertepy różne i grobelki. Przyzwyczaiłem się już do nich, mogę się trząść na bryczce choćby przez dwadzieścia cztery godzin z rzędu, i nic mi to nie szkodzi... Nie wyobrazisz sobie, jak jestem obecnie zdrów i silny. Wprawdzie opaliłem się trochę, wąsy mi spłowiały, ale ponieważ jest ktoś, co mówi, że mi z tem do twarzy...
Zapytasz u kogo przebywam na wsi? U kogóżby? u siebie. Kupiłem majątek, uczę się gospodarować. Mistrzem, który mi wykłada tę sztukę, jest mój rządca, doskonały agronom, chociaż nie Niemiec. Pan Marcin mi go nastręczył.
Wstaję rano, o tej samej godzinie, o której w Warszawie, powróciwszy z resursy, spać się kładłem. Przez cały dzień w towarzystwie pana Franciszka (takie nosi imię mój rządca), jestem przy gospodarstwie, w polu, w lesie, na łąkach, w stodołach, oborach, śpichrzu, słowem wszędzie. Mam