ogromnie dużo zatrudnienia, stawiam nowe budynki, dom porządkuję.
Co drugi, trzeci dzień, a w święta już jak zapisał, jestem w Białce.
Przypuszczasz, że pan Stanisław zniknął z horyzontu, a panna Krystyna zwróciła wreszcie na mnie swoje czarne oczy? Nie. Panna Krystyna od kilku miesięcy już nie jest w domu rodziców.
Wyszła za swego milczącego Stasia i jest teraz na swojem. Kochają się bardzo, są szczęśliwi, ale ja im nie zazdroszczę, owszem, cieszę się ich szczęściem. Bardzo dobrana para. Byłem na weselu, prowadziłem ją do ślubu i... żyję!
Śmiejesz się, prawda? Śmiej się, cóż to szkodzi. Dlaczego nie mam żyć? Przeciwnie, nigdy życie nie wydawało mi się tak ponętnem i pełnem uroku...
Czas leci jak na skrzydłach, dzień za dniem goni, zapomniałem co nudy. Metamorfoza istna! Wyrazy chaotycznie cisną się pod pióro, nie mogę pisać jak chciałbym — spokojnie.
Przywołuję się do porządku.
Gdy już niby to powróciłem do zdrowia i zacząłem wychodzić, przedewszystkiem złożyłem wizytę stryjence. Było to zupełnie naturalne. Człowiek, któremu się dom spali, pomimo woli wlecze się na zgliszcza, aby popatrzyć chociaż na ślady swego zburzonego gniazda, a ja przecież byłem w tem położeniu, bo spłonął nie dom, ale cały gmach moich marzeń.
Poszedłem i zastałem tam... pannę Joasię, którą stryjenka pod jakimś pozorem na parę tygodni
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/102
Ta strona została skorygowana.