zaprosiła do siebie. Tym razem figlarka nie śmiała się, jak zwykle, lecz była zamyślona i poważna. Rozmawialiśmy z sobą bardzo niewiele, prawie nic. Stryjenka prosiła, żebym przyszedł nazajutrz. Naturalnie nie wypadało odmówić, przyszedłem, i na drugi, trzeci, dziesiąty dzień tak samo. Byliśmy kilka razy w teatrze. Wszystkie lornetki z krzeseł zwracały się na piękną wieśniaczkę.
Smutek mój powoli, stopniowo zacierał się, doszło z czasem do tego, że mogłem się uśmiechać i mówić spokojnie... o pannie Krystynie i jej przyszłem zamążpójściu.
Panna Joasia opowiedziała stryjence i mnie dzieje tej dobranej pary. Kochali się wzajemnie i od dawna, ufając sobie i wierząc w lepszą przyszłość.
Słuchałem tego opowiadania spokojnie, bardziej spokojnie, niż się spodziewałem.
Po kilku tygodniach pobytu w Warszawie, Joasia pojechała z powrotem do Białki. Przybył po nią sam pan Marcin.
Poczciwe, zacne człowieczysko!
Tęskno mi było po odjeździe Joasi, tęskno było także i stryjence, która ją pokochała, jakby rodzone swe dziecko...
Przez cały tydzień pani stryjenka zachowywała dyplomatyczne milczenie; mówiła ze mną o wszystkiem, ale o niej ani słówka.
Ja odezwałem się pierwszy.
— Smutno stryjence bez miluchnej towarzyszki? — spytałem.
— Spodziewam się że smutno, ale cóż zrobię?
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/103
Ta strona została skorygowana.