Zapraszam cię do Zacisza całem sercem, czekam z niecierpliwością.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Ps. Poznałeś z moich poprzednich listów pana Karola, tego szlachcica, u którego miałem grać w wista z komornikiem. Owdowiał nieborak. Nieszczęśliwa jego żona przestała cierpieć i przeniosła się do lepszego życia.
Spłakał się nieboraczysko na pogrzebie, zmartwił, ręce zupełnie opuścił. Poratowaliśmy go przecie z panem Marcinem: pół folwarku sprzedaliśmy chłopom, popłaciliśmy jego długi... Dziś szlachcic siedzi na piętnastu włókach czystych jak szkło i potrosze przychodzi do siebie. Na losy swoje wszakże narzeka.
— Coście najlepszego zrobili, moi panowie — mówi nieraz do mnie i do pana Marcina, — zburzyliście cały dotychczasowy porządek mego życia!
— W czem? jak? — pytamy.
— We wszystkiem. Dotychczas na śniadanie miewałem zwykle pozew, na obiad wyrok, na kolacyę komornika... Oprócz sobót i uroczystych świąt żydowskich, widywałem codziennie żyda, niekiedy dwóch, a jak dobrze poszło, to i trzech na raz. A teraz co? Cicho, smutno, żadnych wrażeń, żadnych emocyj, psy nawet chodzą jak śpiące i nudzą się, bo nie mają szczekać na kogo...
Tak to on mówi tylko, ale w rzeczywistości szczęśliwym się czuje, że po kilkunastu latach