swoje zapatrywania, skrzypiąc niemiłosiernie butami, a jedynym naszym wypoczynkiem, jedynem wytchnieniem były godziny, podczas których wybiegał z biura, aby odżywić swój szlachetny organizm. Wychodząc, powtarzał stereotypowo jeden frazes:
— Ponieważ to jest jedyna chwila, w której zaczynam uczuwać apetyt...
Słusznie powiedział niegdyś wesoły szef wydziału nagłych śmierci, że biuro podobne jest do zegarka: jedno kółko psuje się i zegarek nie idzie regularnie, opóźnia się lub zupełnie staje.
— Jest to konsekwencyjka nieporządeczku — konkludował.
Nasz energiczny kolega w czynnościach swoich zalegał, a raczej, wyrażając się ściślej, nie odrabiał ich wcale; na skutek tego wkradł się nieporządek i nasz wydział posagów, słynny z idealnego ładu i akuratności, zaczął coraz bardziej tracić opinię w biurze. Główny buchalter złościł się, że nie dajemy mu na czas materyałów, groził że z powodu naszej opieszałości bilans roczny nie będzie gotowy przed zebraniam ogólnem — i niechby dyabli wzięli bilans — ale gorsza rzecz, że akcyonaryusze nie zatwierdzą nam gratyfikacyi, a nawet kto wie, czy nie wypędzą nas na cztery wiatry, jako niedołęgów i próżniaków.
Gdy buchalter, niby drugi Jonasz w naszej kantorowej Niniwie, prorokował tak złowrogo, wtórowali mu jego pomocnicy, oraz ci wszyscy, którzy mieli grzech próżniactwa na sumieniu. Ci ostatni byli szczęśliwi, że znalazł się wreszcie kozioł ofiarny, na którego głowę wszystko złożyć można.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/121
Ta strona została skorygowana.