Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

się zastanowić później. Nasz zwierzchnik miał do nas mówkę tej treści:
— Drodzy panowie! Weźmiemy się wszyscy energicznie do pracy i odrobimy zaległość kolegi, który nas w dniu dzisiejszym opuścił. Opinia naszego wydziału przywrócona być musi, choćbyśmy mieli siedzieć całe dnie i noce...
W ciągu tygodnia połączonemi siłami udało nam się odzyskać straconą sławę: główny buchalter przestał narzekać, zwierzchnik wyprawił nam sute śniadanie i przyrzekł, że o gratyfikacye dla nas walczyć będzie jak lwica... Dotrzymał słowa — dostaliśmy je w dozach bardzo umiarkowanych.
W kilka tygodni później szef wydziału ogniowego, kubek w kubek tak samo jak nasz, tłumaczył panu Sylwinowi, że asekuracya ogniowa, jako oparta na kombinacyach bardzo prostych, nie daje pola działania dla ludzi wyjątkowo inteligentnych, że o wiele łatwiej wielka zdolność może być zużytkowana przy ubezpieczeniach transportów lądowych i wodnych. Skutek był dobry... w wydziale ognia święcono uroczystość wyzwolenia, tak jak niegdyś u nas.
Szef wydziału pływających tłumoków był o wiele sprytniejszy, aniżeli jego koledzy od posagów i od pożarów. On od razu poznał w panu Sylwinie i przeczuł geniusz akwizytorski.
— To jedyne — mówił — zajęcie dla takiego człowieka, jak pan. Pańska energia niby wezbrana rzeka, znajdzie sobie ujście. Będziesz samodzielny, nieskrępowany systematyczną pracą kancelaryjną,