Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

— Oj, oj, kochana stryjenko, czy nie zasurowo sądzisz mnie i moich biednych kolegów? Przecież i starzy kawalerowie mogą kochać...
— O tak, bez wątpienia; kochają oni dobre śniadanka i obiady, szaleją za resursą, starem winem, poświęcają się nawet dla dogodzenia własnym zachciankom i przyzwyczajeniom. Spotyka ich też za życia jeszcze zasłużona kara.
— Kara?
— A naturalnie, straszna, ale zasłużona zupełnie. Nemezys małżeńska mści się na nich bez litości. Nie daliście, powiada, nikomu serca, i wam też serca nikt nie da; nie osłodziliście nikomu życia, i wam ono osłodzonem nie będzie. Musicie ginąć w opuszczeniu, w samotności, bez opieki, a majątek, do którego przywiązujecie taką cenę, rozdrapią obcy ludzie i nawet nie wspomną poczciwie waszego imienia.
— Stryjenka jest dziś w usposobieniu tragicznem.
— Bo mi cię żal, mój Jasiu, bo nie chciałabym, żebyś miał zostać takim nieszczęśliwym, anormalnym, wykolejonym człowiekiem; ale ty nie zważasz na moje życzliwe słowa i ile razy zacznę o małżeństwie mówić, zaraz zwracasz na inny przedmiot rozmowę.
— Przeciwnie, moja stryjenko — odrzekłem, czując, że się od dłuższej rozmowy nie wywinę — przeciwnie, chętnie gotów jestem rozmawiać.
— To nie dosyć; nie wystarcza mi, żebyś rad moich słuchał, ale żebyś usłuchał i żebyś zastosował się do nich. Czy masz co przeciwko małżeństwu wogóle?