Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

też wozili. Jeden fornal, Antek Wierzgaj, znacie go pewnie?...
— A dyć znam.
— Nakładał i on też, a potem na wóz wlazł i udeptywał nogami owe gałęzie, żeby więcej nabrać, a taki dowcipny był, jeszcze sobie przyśpiewywał. Juści chłopisko młody, zdrów, czemu nie miał przyśpiewywać... Tymczasem konie nagle ruszyły, ów Antek poślizgnął się, padł i ledwie zdążył krzyknąć „Jezus, Marya“ — zaraz omdlał... Het się nadział na lusznię brzuchem i tak zawisnął... przebiła go, jak, nie przymierzając, wieprzaka... Może nie prawda?
— Juści prawda, i ja o tem słyszałem.
— Wyście słyszeli, a ja patrzyłem oczami mojemi... ratowałem go... Zdjęliśmy go z luszni i ranę zapchali świeżą ziemią, liśćmi i mchem, zapakowaliśmy jak się patrzy, żeby wnętrzności nie pogubił i żeby krew z niego nie uszła...
Jankiel już dłużej wytrzymać nie mógł. Zerwał się z miejsca i wybiegł na środek karczmy.
— Co wam dziś do głowy przystąpiło? — zawołał — co wy za gadanie dziś macie? Pfe! Ja słuchać tego nie mogę; mnie koło serca zaraz boli, zdaje mi się zaraz, że, broń Boże, sam jestem przebity.
— O, delikatny!
— Ja was proszę, idźcie wy sobie z waszem gadaniem przed karczmę! Ciepło na dworze, możecie usiąść na kamieniach i pleść, co wam się podoba. Ja mam, Bogu dziękować, żonę i dzieci,