Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Zakrzątnęli się, ażeby biednym ludziom chociaż na razie dopomódz.
I proboszcz też przybył. Pocieszał i przeciw woli Bożej szemrać zakazywał, a do ufności w miłosierdzie zachęcał. Do nieszczęsnej poparzonej poszedł, doktora wnet kazał dla niej sprowadzić.
Uspokajał ludzi, pocieszał, do poddania się woli Niebios zachęcał. I schylili ludzie głowy w pokorze, a nazajutrz po nieszczęściu do odbudowywania się wzięli. Skrzypiały wozy pod ciężarem sosen, zgrzytały piły traczów, stuk siekier rozlegał się po wiosce. Niezadługo na miejscu spalonych chałup błyszczały świeże zręby, bieliły się nowe ze świeżej słomy poszycia. Na wiosnę już ani śladów pogorzeli nie zostało; ludzie szli na pole z pługami, z bronami; rozpoczynały się siewy i praca. Ten i ów jęczał że mu ciężko, że nie prędko stracony dorobek odzyska, ale tem gorliwiej brał się do roboty, tem pilniej do roli chodził i rzucał w nią ziarno, z otuchą, że plon bogaty zbierze.
Wieczorem, przy święcie, Jan z Piotrem do karczmy wstąpili — i jeden i drugi za kołnierz wylać nie lubił, a że i kumostwo i sąsiedztwo blizkie i przyjaźń ich łączyła, więc też sobie honory świadczyli nawzajem.
Jankiel beczek i flaszek pilnował, o mądrych rzeczach rozmyślał, rachunki podwójną kredką zapisywał... O ogniu we wsi, o strachu swoim dawno już zapomniał, a nawet, co prawda, i rad był z wypadku, bo przy odbudowie ruch większy był we wsi, robotników dosyć, więc i gorzałka więcej odchodziła, niż zazwyczaj.