Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
II.

Władku kochany! Poco ja przyjmowałem to wyzwanie? Dlaczego dałem się namówić do wyjazdu? Ale słuchaj dalej mojej odyssei nieszczęsnej, nie śmiej się, a jeżeli masz odrobinę serca i współczucia dla mnie, to westchnij nad nieszczęśliwym swoim przyjacielem.
Wypadki tak się złożyły, że stryjenka nie potrzebowała pisać do Białki. Pan Marcin przyjechał osobiście do Warszawy i złożył stryjostwu wizytę. Zaproszono go na obiad, na którym naturalnie i ja być musiałem.
Przypuszczam że stryjenka musiała coś o mnie staremu szlachcicowi wspominać, gdyż na przywitanie uścisnął mi dłoń tak serdecznie, aż mi w niej wszystkie kości zatrzeszczały, i przez cały czas obiadu nie spuszczał mnie z oka.
I ja przypatrywałem mu się uważnie. Istotnie, był to piękny typ; słusznego wzrostu, silnie zbudowany, ogorzały na twarzy, z ogromnymi szpakowatymi wąsami, wyglądał jak rycerz z dawnego portretu. Mówił dużo, może nieco zagłośno, ale wyrażał się poprawnie, a względem stryjenki zachowywał się z tą staroświecką galanteryą, na jaką my, dzisiejsi, niestety, nie potrafimy się zdobyć.
Na mnie pan Marcin zrobił dobre wrażenie. Było coś sympatycznego, pociągającego w tym człowieku, jakiś rys niepochwytny, niedający się określić, a zniewalający odrazu.