i macierzanka, i rozchodnik i rumianek, z przeproszeniem... psi, który jednak, w braku lepszego, doskonale za rzymski uchodzić może. Wszystko tam jest, bo też i grunt tam szlachetny a rozmaity. Jaki jest, to jest, ale zawsze w najlepszym gatunku — fuszerki bowiem ta ziemia nie znosi. Jeśli jest piasek, to już taki, że się w nim po kolana można zapadać; gdy bagno, to niezgłębione; a jak się trafi nieco kamienisty kawałek, to już taka tych kamieni masa, taka obfitość, że przebrać nie sposób.
Dziwne o Podlasiu wieści krążą po świecie i są ludzie, którzy z niejakim przekąsem odzywają się o tej cudownej krainie... Co do mnie, nie znam piękniejszego zakątka na ziemi! Wszelkiego dobrego użyć tam można: w strugach, które wśród bagnisk leniwie się toczą, chlapie się mnóstwo piskorzy, a pijawek znajdzie tam jak mrowia... Zmij, wężów, jeżów, żółwi — moc, a zwierzyny taka obfitość, że w jednej gminie można znaleźć przynajmniej z pięć zajęcy i półtorej pary kuropatw. Nie mówię już o wronach, srokach, kawkach i jastrzębiach.
Ostatecznie, ludzie żyją na tej wzgardzonej niesłusznie ziemi, i jak jeszcze żyją! Mają swój chleb, okrasę, nabiał, warzywa, a czasem, gdy jaka krowa nogę złamie, lub wół od koniczyny pęknie, to i mięso jest dobre i nie takie szkaradnie drogie, jak po dużych miastach... Znajdzie się tam i grzybek, i rybka i jagódka, kolczaste gruszki na miedzach rodzą rok rocznie miliony „ulęgałek,“ a leszczyna orzechów dostarcza.
Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/180
Ta strona została skorygowana.