Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

szek; widocznie zdawało jej się, że gość oczekiwany nadjeżdża. Złudzenie wszakże trwało bardzo krótko: bystre oko dziewczyny dojrzało omyłkę... Nie „oczekiwany“ nadjeżdżał, ale ktoś obcy zupełnie...
Ewunia zrobiła smutną minkę, machnęła rączką, a przypomniawszy sobie widać, jak dużo ma jeszcze do roboty, pobiegła na folwark. W pół godziny później już srebrzysty jej głos brzmiał w ogrodzie; pochylona nad zagonem, nuciła sobie jakąś piosnkę smętną, zdaje się że o duszyczce, która roi, o otwieranej bramie i kasztanku...
Któraż z podlaskich dziewcząt tej piosnki nie nuci?...
Na polach ruch był wielki, gdyż pogoda, od kilku dni trwająca, pozwalała zbierać zboże. To też rzucono się do sprzętu całą siłą. Sierpy dzwoniły na zagonach, snopy składano w mendle, a ciężkie, ładowne fury dążyły do stodół. Gdzieniegdzie dla pośpiechu wznoszono sterty na polu, a śpieszono się, śpieszono gorączkowo, bo od zachodu coraz pokazywały się chmurki, niewielkie wprawdzie, ale zawsze chmurki, a podczas żniwa każdy, choćby najmniejszy, obłoczek budzi podejrzenie i obawę.
Wśród robotników uwijał się człowieczek niewielkiego wzrostu, opalony jak cygan, z dużymi blond wąsami. Na głowie miał on wielki słomiany kapelusz, z pod którego ronda dostrzedz było można niebieskie oczy, od czasu do czasu niespokojnie patrzące na niebo.
Ów człowiek był właśnie ojcem Ewuni i właścicielem niewielkiego, dziesięciowłókowego fol-