Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

warczku. Na trzystu morgach niezbyt urodzajnej, lecz dobrze uprawianej ziemi uwijał się on nieborak jak mucha w ukropie, do dnia wstawał, późno spać chodził, ekonoma nie trzymał, sam był wszystkiem w folwarku. Pomimo tego nie działo mu się zbyt świetnie — musiał sztukować i łatać; a chociaż czynił to z wielką oględnością, jednak musiał wchodzić w stosunki to z Dawidkiem, to z Ickiem, to z innym szlacheckiego rodu dobrodziejem. Naklął się przy tem, napiorunował, nasapał, wzywał wszelkich pomst ziemskich i niebieskich, ale ostatecznie podpisywał rewers lub kontrakt, aby dalej, aby dalej...
Co prawda, trzeba mu oddać tę sprawiedliwość, że zanim grosz wydał, to go wpierw dziesięć razy obejrzał, i że zobowiązań, które z straszliwemi klątwami przyjmował, dotrzymywał sumiennie i rzetelnie. Skutkiem tego posiadał on u miejscowych bankierów kredyt stosunkowo dość znaczny i ci z chęcią wchodzili z nim w interesy, nie zważając na klątwy, jakich nigdy przy takiej okazyi nie szczędził.
— Niech pan dobrodziej naprzód nawymyśla na żydy — mówił główny kapitalista miasteczka, stary Abram — niech pan dobrze na nich nakrzyczy, a potem pogadamy o żyto. Ja wiem, co pan dobrodziej ma taką naturę, że lubi żydom wymyślać, ale pan rzetelnie płaci. Drugie panowie nie wymyślają i nie płacą. Pan wymyśla... niech pan sobie wymyśla; ale ja wiem, że mam swoje zboże na termin...